niedziela, 28 lutego 2010

środa, 24 lutego 2010

Pierwsze lądowanie na CV-9

Dzisiaj odbyło się pierwsze lądowanie 6 samolotów na pokładzie USS Essex, który otrzymał już farbę podkładową. Teraz można ocenić, gdzie jeszcze przydałoby się coś poprawić.
Kurcze, nie wiem co zrobić z relingami, produkować się i przykleić, czy zostawić jak jest i wtedy mocny kontrast zrobić na modelu Dragona? Moje obecne nastawienie jest na: jednak dodać relingi. W końcu model to model, czemu mam traktować go po macoszemu i ma stać z tyłu gabloty, przykryty mlecznym szkłem...
No, popatrzmy:










Podsumowując, można teraz zabrać się za resztę detali, już na tym etapie przykleić anteny (chociaż nad tym jeszcze myślę, ale jestem na tak). Następnie kolor na poszczególne sekcje, a potem retusz detali. Pewnie coś jeszcze mi się przypomni.

czwartek, 18 lutego 2010

Próba morska USS Essex!


Dziś USS Essex wypłynął na pierwszy rejs prób morskich. Okręt jest już kompletny pod względem najważniejszych żywotnych i nie tylko komponentów. Maszynownia dała dziś 33 węzły przy pełnej mocy.
Po powrocie okręt otrzyma tylko drobnicę: kilka działek 20 mm, kotwice oraz olinowanie przy masztach, tym razem daleko nie płynęliśmy, więc łączność pracowała na tymczasowych antenach, tak po prawdzie radiooperator bazował na samej konstrukcji masztu.



poniedziałek, 15 lutego 2010

Krótka piłka blisko bramki

Bez wielkiego rozpisywania się - Hasegawa skleja się prawie sama, może okręt leciwy, uproszczony, a przez to mniej detali... jednak jako przerywnik, odskocznia od tych ambitniejszych projektów czyli Hellcat Mk.II Eduarda i XF6F-3 Airfix'a jest w sam raz. Bardziej jednak skłaniałbym się ku stwierdzeniu: odskocznia od cięższego Airfix'a, bo Eduard to odskocznia od ciężkiego żywota modelarza w świat przyjemności.
Fakt faktem, wymaga to jeszcze kilku szlifów i miligramów szpachli (szczególnie wysepka), ale w śladowych ilościach. Porównanie Essex'a z Hasegawy do Shokaku z Fujimi... to w tym drugim była istna wirtuozja nędzy i rozpaczy, filozofii składania Shokaku z pewnością nie robił trzeźwy człowiek.
Oczywiście nie ustrzegłem się też od jednej rzeczy: musiałem sięgnąć po jakąś blaszkę, detal czy inny duperel, bo bez tego model byłby mało atrakcyjny... A byłby, bo jak zobaczyłem drabinki na "wysepce", to zacząłem się bać o bezpieczeństwo załogi. Wchodził ktoś z was kiedyś po pionowej ścianie z takimi wypustkami do wspinaczki? To mówię Wam, załoga lotniskowca nie powinna tego robić w czasie rejsu bojowego (i nie tylko), dlatego dałem im drabinki! A znając mnie to jeszcze coś dołożę...
Zdjęcia dziś nieme, bo co tu opisywać, bo i kto to czyta... obrazki to obrazki ;)







niedziela, 14 lutego 2010

Krótka piłka typu Essex

Sobota, to był dzień "NIC". Miałem taki awers do czegokolwiek, że dawno nie pamiętam takiego kryzysu... może to kryzys wieku średniego? Mam nadzieję, że nie. Nie miałem nawet ochoty na myślenie, a w takich wypadkach siadam do jakiejś głupiej gry i strzelam... wczoraj po dwugodzinnych poszukiwaniach instrukcji od Battlefield 2, gdzie miałem numer seryjny, zrezygnowałem i od tego czasu wpadłem w totalną rezygnację. Trwało to do późnego wieczora, w końcu zmusiłem siebie by coś porobić, bo dzień skończy się tak jałowo, jak się zaczął.

Sięgnąłem zatem do szafy i wyjąłem leciwy już kartonik z lotniskowcem Essex z Hasegawy. Produkt już nie najnowszy, aczkolwiek i tak lepiej zrobiony niż stare Fujimi. Wpadłem na pomysł "short run'a" - czyli projekt weekendowy. W końcu jest to tylko lotniskowiec, z niewielką ilością detali (bo płaski pokład, jakaś nadbudówka i kilkadziesiąt baterii artylerii przeciwlotniczej). Jedyne co zrobiłem, to poobrabiałem krawędzie, poszło wiele szlifów, dopasowań i skleiłem tylko dwie połówki "wysepki" - o ile na okrętach tej klasy można mówić o "wysepce", ja bym to określił jako archipelag.
Mniejsza jednak o nazewnictwo. Skleiłem, odstawiłem. Rano dwa kretyńskie koty w rejonie gdzie stał pozostawiony lotniskowiec miały "pętlę" (jak te autobusowe), na której zawracały w trakcie gonitwy. Nic wielkiego, tylko pokład leżał obok, owa "wysepka" ciut dalej i ogólnie wyglądało to ja trafienie przynajmniej kilkoma kamikaze z ciężkimi bombami. Jednak części nie zostały uszkodzone.
Wstałem więc i zacząłem przyglądać się temu szybkiemu, co to w tydzień ma być gotowy... Tak, ty kryzys wieku średniego... ale ja bym to nazwał - kryzys modelarza wieku średniego. O co mi chodzi? No to po kolei: "wysepka" wymaga szlifu, szpachli i doklejenia wielu detali z drutu lub rozciągniętych linek nad świeczką, bo te które są tam, prawie nie widać. Dalej: drabinki, mam zestaw fototrawionych drabinek do skali 1:700 - trzeba będzie wiele tu ich wkleić. Relingi obowiązkowo. Kolejna rzecz to przerażające liny hamujące na pokładzie. Są tak płaskie, że tutaj nawet w makro na zdjęciu ledwie je widać... nieee tego tak nie zostawię, trzeba je zrobić naklejając nowe. Reszta to już detale - strasznie gównianej jakości pojedyncze działka 20 mm - dosłownie płakać się chce, to w leciwym Enterprise z Tamiya, który sklejałem ileś tam naście lat temu były lepsze, bo lufki trzeba było dokleić z drucików...

Konkluzja: czy na tym etapie mogę liczyć z moim podejściem do modelarstwa na szybkie projekty? Pora na zdjęcia:


Rzeczony "short run" - swoją drogą bardzo lubię okręty tej klasy, toteż w szafie czeka okręt Dragona, a pewnie w przyszłości niedalekiej dojdzie jeszcze egzemplarz z Trumpetera (bo dają dużą ilość samolotów w zestawie :))


Mimo skali 1:700, jest to spora machina wojenna, teraz wyobraźcie sobie, że amerykanie wybudowali ich w czasie wojny kilkanaście, każdy zabierający ponad 100 maszyn w hangarach. Kadłuby specjalnie projektowane pod lotniskowce, stąd taka pojemność hangarów (dużo wnosiły też samoloty ze składanymi skrzydłami - odmiennie od wielu maszyn japońskich na lotniskowcach).


Fajny bajer to możliwość zbudowania windy na poziomie hangarowym i tyle, bo reszty hangaru brak, więc mimo, że zbuduję to w takiej opcji, to lepiej nie rozglądać się w tej wnęce, poszukując dalszej części hangaru. Na szczęście Hasegawa cwanie tutaj zrobiła i wszystkie okna hangarowe są zamknięte żaluzjami - odmiennie niż to jest w Dragonie, gdzie mamy cały pokład hangarowy, do tego otwarte (lub można zamknąć, ale po co) okna hangarowe - to będzie wypas :) po sam pas...


Owa "wysepka" :) Tutaj trzeba troszkę przeszlifować, widać też na dole zdjęcia podest na wieżę artylerii przeciwlotniczej kalibru 127 mm (w wieży dwu-działowej).


Liny hamujące. To ta perełka, którą trzeba zrobić prawie od nowa. Koncepcja jest prosta, nakleić odpowiedniej średnicy druciki (czy to metalowe, czy to z rozciągniętego polistyrenu). Po bocznych pomostach na kaemy widać, że jednak Hasegawa jest dużo wyżej niż stare Fujimi, straszące balustradami pomostów grubości pancerza Yamato na czołowych płytach wież artyleryjskich...


Pogromca od dziobu - w tle oczywiście inne cuda, widać z lewej fragment oklejonego folią aluminiową zbiornika paliwa od Hellcata, obok leży kabina Aichi D3A2 Val (bo to miał być pierwotnie "short run", a pozostał cichą odskocznią - pokryte to owo podkładem, dlatego taki bordowy kolor).


Tutaj porównanie z USS San Diego, tak z wolna doklejam jeszcze kilka detali przed rzuceniem na niego podkładu. Widać za to różnicę wielkości lekkiego krążownika i lotniskowca, jeszcze śmieszniej by to wyglądało, gdyby w miejscu krążownika stał niszczyciel. U góry zdjęcia owa rzeczona kabina D3A2. Blisko dziobu lotniskowca leży burtowa winda dla samolotów, za to w okolicy rufy szpanerski nożyk Excel, pinceta, fragment pędzelka. To czerwone obok lotniskowca, to jego podstawka - typowa dla modeli "water line series".


Ukośny rzut na naszych walecznych, na morzu kolizja dwóch tak różnych okrętów mogłaby być nieciekawa dla krążownika (w wypadku pancernika Washington i niszczyciela, ten drugi zatonął, pancernik miał tylko wgnieciony zderzak... mówiąc po naszemu). Znów widać szpanerski nożyk, w tle pudełko lotniskowca na zajebistym drewnianym krzesełku z Ikei.


wtorek, 9 lutego 2010

Dylemat... i po dylemacie

Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem dylematów. Najpierw naszło mnie... O! Zostanę spotterem! Interesuję się lotnictwem, czasem fotografuję, to może... ?

Ale jednak stwierdziłem, że to nie dla mnie, noszenie takiej aparatury nasłuchowej i wnioskowanie czy zbliża się An-2 czy Mi-8 zniechęciło mnie. Pierdylnąłem te graty w kszaki i poszedłem w ch.... Potem pomyślałem sobie: Je! Zapiszę się w aeroklubie do klubu modelarskiego, bo główne moje hobby, a wręcz pasja, to modelarstwo...

Nie no coś mi nie leżała ta wizja od początku, posiedziałem z godzinkę (drugi w rzędzie od strony stojącego wykładowcy, patrzę na resztę - w stronę kamery), no i tak: niewygodne stroje, sztywny prowadzący, jakieś monografie pamiętające czasy socjalizmu na ławkach przypominających szkołę podstawową... potem w jednej z monografii znalazłem to:

I poszedłem w cholerę do domu!

sobota, 6 lutego 2010

Modelarz oblatywacz cz.1

Obiecałem, to prowadzimy temat dalej. Częsc pierwsza cyklu o tym, jak to elementy do produkcji obiadu, spowodowały chwilowy stan głodowy. Człowiek jednak może dłużej wytrzymac bez jedzenia, niż bez picia, a tego mam pod dostatkiem.
Przejdźmy jednak do meritum, otóż zacząłem oklejac samolot z Airfixa - czyli dokładnie Grumman F6F-3 Hellcat w skali 1/48 folią aluminiową. A teraz pytanie: po co?
Odpowiedź jest prosta: przetestowanie nowej dla mnie techniki, jaką jest klejenie folii metalowej do plastiku za pomocą kleju Microscale. Drugą ważną kwestią jest zrobienie wersji XF6F-3, czyli prototypu, który stał się bezposrednim modelem samolotu Grummana do produkcji seryjnej F6F-3. Jakie cechy dzielą prototyp z wersją produkcyjną? Najważniejsze w modelu będzie zmienienie osłon podwozia oraz dodanie dużego kołpaka. Silnik wersji XF6F-3 to już Pratt & Whitney R2800, zatem nie ma tu problemu, jak przy wersji prototypowej XF6F-1 z silnikiem R2600 (zastosowanym m.in. w Avengerze).
Zatem zastosowanie tutaj folii aluminiowej jest bardzo na miejscu, wersja XF6F-3 była pokryta tylko blachą, bez malowania całej powierzchni. Malowane były tylko oznakowania narodowosciowe oraz lotka tylnego steru kierunku na czerwono. Duży kołpak był też w kolorze blachy. Na zdjęciu wyraźnie widac ciemniejszą blachę przy wylotach spalin oraz w miejscach skrzydłowych karabinów maszynowych:

Powyższe zdjęcie przedstawia naszego bohatera, widac tutaj dokładnie te detale o których pisałem. Zatem przystępujemy do częsci technicznej: jak i co to daje.


Wybieram sobie miejsce zaklejenia kolejnego panelu na skrzydle i biorę klej Microscale. Odlewam odrobinę do osobnego zamykanego pojemniczka i dodaję troszkę wody (niewiele, w proporcji ok 5 częsci kleju na 1 częsc wody). Robię to po to, by nie był on już na początku taki gęsty, gdzie podczas nanoszenia pędzelkiem tworzyłyby się smugi - analogicznie jak przy zbyt gęstej farbie. Po wyschnięciu nałożona folia byłaby nierówna i smugi by przebijały. My chcemy jednak uzyskac w miarę gładką powierzchnię.


Smaruję więc miejsce między lotką, prawą częscią skrzydła a tym osamotnionym elementem po prawej stronie. Nadmiar kleju może wychodzic na już zaklejoną częsc. Łatwo go potem usunąc chusteczką nasączoną spirytusem, rozcieńczalnikiem lub benzyną ekstrakcyjną. Po posmarowaniu sprawdzamy czy nie ma na powierzchni jakis intruzów, czyli pyłków, kurzu itp. Jesli są, to mamy jeszcze chwilę czasu na usunięcie pędzelkiem tych pasożytów. Jesli natomiast jest tam za dużo zabrudzenia, wysypała nam się na to kawa lub cukier podczas słodzenia herbaty stojącej na stoliku przy którym kleimy, można usunąc cały klej szmatką lub chusteczką nasączoną powyższymi specyfikami i naniesc klej ponownie. Teraz czekamy aż klej przeschnie trochę. Jest to klej który po wyschnięciu działa jak tasma klejąca, więc nie musimy się spieszyc, dobrze, aż utworzy się ta lepka powierzchnia z odparowaną wodą.


Teraz naklejam fragment wczesniej odciętej folii i stopniowo nakładam go, powoli dociskając za pomocą chusteczki do skrzydła. Nie nakładam od razu całej tafli, by nie dostało się powietrze pod folię, nie jest ono tam potrzebne, samolot i tak dzięki temu lepiej latac nie będzie.


Widac na zdjęciu przyklejony fragment kurczakowej folii, dobrze docisniętej, co spowodowało uwydatnienie linii końca danego segmentu blachy na skrzydle oraz nity. Nity są zrobione za pomocą owej słynnej nitowarki z jednego z wczesniejszych postów. Teraz możemy przystąpic do kolejnego etapu.


Skalpelem wycinam ten segment, następnie nadmiar zdejmuję powoli, podważając delikatnie fragmenty skalpelem. Ważne jest, by skalpel był ostry i nie strzępił, lub co gorsza nie powodował niedocięcia folii. W takim wypadku może to spowodowac podarcie i proces nakładania segmentu zaczynali bysmy od nowa.


Wszystko pięknie, po zdjęciu resztek niepotrzebnych fragmentów przecieram okolicę segmentu chusteczką ze spirytusem lub namoczoną w rozcieńczalniku. Następnie lekko poleruję wzdłużnie lub poprzecznie ten segment. Dlatego czasem wzdłużnie a raz poprzecznie, bo uzyskuję dzięki temu różne kąty odbicia swiatła, co bardzo fajnie i naturalnie różnicuje nam segmenty, nie jest wszystko jednolite.


Jak widac na zdjęciach, skrzydła oklejam folią stroną prawą - bardziej błyszczącą, a lotki okleiłem lewą stroną, dało mi to półmat. Fajnie dodatkowo rozróżnia to powierzchnie stałe z ruchomymi. RODACY: przestrzegajcie zawsze przepisów BHP, noscie obuwie ochronne, na głowę zakładajcie kask oraz ochronne gogle, to was ochroni przed tym co jest nieprzewidywalne. Wróg może kryc się wszędzie!


I tak sukcesywnie oklejamy każdą stronę skrzydła. Krawędzie natarcia skrzydła oklejam jednym kawałkiem - bez łączenia na połówkach skrzydła. Krawędź spływu natomiast w miejscu klap zastosowałem również jeden kawałek folii i zagiąłem ją na drugą stronę. Lotki tak nie mogłem zrobic, bo jak widac ma wystający element, tutaj oklejanie jej będzie osobne po obu stronach.


Jeszcze zbliżenie na fragment przyklejanego panelu, oraz porównanie satynowej powierzchni lotki i klap do powierzchni skrzydła. Dodam jeszcze na koniec częsci pierwszej, że nie jest to takie mozolne, pracochłonne i nie doprowadza do kuriozalnych nerwic lękowo-depresyjnych. Cały proces przebiega szybko i sprawnie. Zapraszam do częsci drugiej, w której porównamy tę metodę z farbami Alclad oraz innymi metalizerami. Postaram się też porównac wszystkie metody i wskazac wady oraz zalety każdej z nich.

wtorek, 2 lutego 2010

Modelarz oblatywacz... (preview)

Zajawka czegoś ciekawego. Najpierw w paczce przyjaciel modelarz - imiennie Wojtek - przysłał mi to:

Cóż to takiego? Ano jest to klej adhezyjny dla modelarzy, do klejenia folii metalowej. Czasem niektórzy z was chcieli dokleić pasek folii imitujący metalową część... dobre nie? :D I teraz za pomocą tego kleju nie tyle imitujemy metalową część, co nawet wzbogacamy model o część imitującą metal... z metalu - ale czy to jeszcze imitacja? Pewnie w wypadku modelarstwa redukcyjnego tak. Jednak filozofowanie zostawmy na inny raz.


Zatem... zaiwaniłem z kuchni rolkę folii aluminiowej. Mówię sobie, albo żona zrobi kurczaka, albo ja się pobawię. Teraz co wybrać, lepsza głodówka przy modelach, czy obiad bez modeli? Prawda, pytanie retoryczne z punktu widzenia modelarza! Cel uświęca środki - tak to się chyba mówi?


Przygotowałem więc środki ochrony osobistej. Nabyte za ciężkie pieniądze i nawet wybrandzlowałem... przepraszam za słowa: pochwaliłem! się nimi na forum modelarskim. Gdzie zyskałem rzeszę oklasków, liczne wyrazy podziwu, słowa niedowierzania oraz kilka bukietów kwiatów, dwie wałówki, łącznie cztery litry stołowej 40%... bo tak się wita w Polsce. Hucznie i serdecznie (zaciskając nóż za plecami). 98% społeczności jednak nie dotarła na szczyty swoich możliwości intelektualnych i nie zrozumiała prawdziwej intencji "pochwalenia się" zdobyczami. Dalej...


Dalej to nie ma co pisać, po prostu "fajgnąłem" sobie klejem po skrzydle pewnego projektowanego jeszcze wtedy samolotu i zacząłem go pokrywać prawdziwą blachą aluminiową. A dlaczego powyżej prezentuje tak niewielki skrawek owego dzieła? Bo jest późno już. No dobra, drugim powodem jest to, że jest późno (o tym pisałem zdanie wcześniej) i... chcę opisać to dużo szerzej, bo doświadczenie podpatrzone, ale zastosowane śmiało dało mi rewelacyjne efekty. Konkurencja dla słynnych Alcladów? To w odcinku: "Modelarz oblatywacz - relacja" - zatem zapraszam już teraz do rychłego zaglądnięcia do mnie i poczytania o czym ja bredzę i czego mogłem doświadczyć w goglach Bolle'ach ;)

Ah, chciałem jeszcze pozdrowić rodzinę, ciocię, towarzyszy broni, i niech na ziemi będzie pokój!