Bez wielkiego rozpisywania się - Hasegawa skleja się prawie sama, może okręt leciwy, uproszczony, a przez to mniej detali... jednak jako przerywnik, odskocznia od tych ambitniejszych projektów czyli Hellcat Mk.II Eduarda i XF6F-3 Airfix'a jest w sam raz. Bardziej jednak skłaniałbym się ku stwierdzeniu: odskocznia od cięższego Airfix'a, bo Eduard to odskocznia od ciężkiego żywota modelarza w świat przyjemności.
Fakt faktem, wymaga to jeszcze kilku szlifów i miligramów szpachli (szczególnie wysepka), ale w śladowych ilościach. Porównanie Essex'a z Hasegawy do Shokaku z Fujimi... to w tym drugim była istna wirtuozja nędzy i rozpaczy, filozofii składania Shokaku z pewnością nie robił trzeźwy człowiek.
Oczywiście nie ustrzegłem się też od jednej rzeczy: musiałem sięgnąć po jakąś blaszkę, detal czy inny duperel, bo bez tego model byłby mało atrakcyjny... A byłby, bo jak zobaczyłem drabinki na "wysepce", to zacząłem się bać o bezpieczeństwo załogi. Wchodził ktoś z was kiedyś po pionowej ścianie z takimi wypustkami do wspinaczki? To mówię Wam, załoga lotniskowca nie powinna tego robić w czasie rejsu bojowego (i nie tylko), dlatego dałem im drabinki! A znając mnie to jeszcze coś dołożę...
Zdjęcia dziś nieme, bo co tu opisywać, bo i kto to czyta... obrazki to obrazki ;)
poniedziałek, 15 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz